[spoilery]
Dzisiaj ten film pamięta się głównie jako inspirację dla postaci Jokera, a niezasłużenie bo jest to solidny kawałek kina. Częściowo ekspresjonistyczny "Człowiek..." powstał na podstawie romantycznej powieści Wiktora Hugo i opowiada historię Gwynplaine'a, człowieka któremu jeszcze w młodości za zdradę ojca wyryto na twarzy trwały uśmiech - wątpię żeby pod koniec XVII wieku było to możliwe, ale forget it. Rodzice którzy nie mogą na to patrzeć porzucają dziecko które odnajduje cyrkowiec Ursus i czyni gwiazdą swojego show. Wiele lat później ród Gwynplaine'a zostaje zrehabilitowany i może on zasiadać nawet w izbie lordów, ale kiedy pokazuje swoją twarz zostaje stamtąd wygnany. Najlepsza jest w tym filmie kreacja Conrada Veidta, który potrafi pokazać wszystkie emocje swojego bohatera mimo doklejonego uśmiechu, a są tacy co tylko się szczerzą. Pozatym w filmie najlepszy jest wyraźnie ekspresjonistyczny początek aż do porzucenia Gwynplaine'a - scena wyraźnie powtórzona w "Powrocie Batmana". W drugiej połowie film trochę siada aż do przyjazdu Veidta do Buckingham i ucieczki z pałacu - świetne sceny zbiorowe zakończone pokrzepiającym odpłynięciem bohaterów w siną dal.