Opowiadającymi wzruszającą i przepełnioną dobrem historię. W zalewie odrealnionego kina superbohaterskiego, które nie ma nic wspólnego z naszym życiem i kina, które koniecznie chce być niekonwencjonalne, ten film jest jak seans terapeutyczny.
Wywołująca zachwyty Licorice Pizza ani przez moment nie wzbudziła we mnie takich pozytywnych uczuć, jak ten film (chociaż to też dobry film).
Przyznam, że to mnie zachęciło.
Niestety film rozczarował, bo nie spodziewałem się aż tak nijakiego filmu. Może to jeden z tych, do których trzeba mieć w danym momencie odpowiedni nastrój.
Film aż za bardzo chce być pozytywny. Jest jednak pełen stereotypowych postaci, od barmana sypiącego mądrościami na żądanie i bez pytania (nawiasem całkiem niezły Affleck - czyżby uczył się od brata?), przez wiecznie pozytywną i dowcipkującą barową ekipę, matkę z ambicjami przeniesionymi na syna (tu coś nie zagrało z charakteryzacją - wyglądała starzej, gdy syn był mały, niż kilkanaście lat później), standardowo zrzędliwego lecz w głębi kochającego dziadka (plus za CL), mądrego przyjaciela ze studiów (niestety aktor nijaki), niespełnioną studencką miłość, która jednak przynosiła radość, a nie łzy, po zakończenie.
Miał być nijaki, bez tożsamości jak większość z nas szukających sensu. Stereotypy to imo narzędzia by zmierzyć się z tematem przez 1,5h.
rzeczywiście, cudownie ciepły film, muzyka piękna, eh, i ten luz! bardzo mi brakuje tego typu filmów