Recenzja serialu

Neon Genesis Evangelion (1995)
Seiji Mizushima
Akira Takamura
Kotono Mitsuishi
Megumi Hayashibara

Wchodź do tego robota, Fifi, albo Anka będzie musiała!

Jeśli zaczniecie oglądanie "Evangeliona" bez wiedzy "co autor miał na myśli", doświadczycie czegoś na kształt porządnej i kompletnej historii, która stacza się w psychodeliczny obłęd. Natomiast
Parafrazując słowa Zero z "Grand Budapest Hotel" Wesa Andersona, "Neon Genesis Evangelio" to już nie anime, to prawdziwa instytucja. Jeden z bardziej znanych tytułów, a przy tym bardziej ambitnych. I być może jeden z najmroczniejszych, gdyż prawdziwy mrok nie polega na tajemniczych istotach, na zagrożeniu i widoku przelanej krwi. Prawdziwy mrok czai się w ludzkich sercach, w panicznym zagubieniu.

Jeśli zaczniecie oglądanie "Evangeliona" bez wiedzy "co autor miał na myśli", doświadczycie czegoś na kształt porządnej i kompletnej historii, która stacza się w psychodeliczny obłęd. Natomiast wyposażeni w ten klucz, jeśli najpierw przyjmiecie do wiadomości, że historia jest metaforą depresji na tle fobii społecznej, zobaczycie, że wiele elementów układanki nabierze sensu.


Co istotne, serial nie wykorzystuje tanich rozwiązań. Na dłuższą metę jest kompletnie nieprzewidywalny, a fabuła poprowadzona jest umiejętnie, przekazując nam zgrabnie wiele przemyślanych szczegółów i rozpieszczając wyraźnie napisanymi postaciami. Oto śledzimy losy czternastoletniego chłopca, Shinji Ikariego. Został on powołany do sterowania biomechanicznym tworem, Evangelionem, stworzonym do walki z obcymi określanymi jako anioły (choć japońska nazwa shito – apostołowie – bardziej oddaje ich fabularne znaczenie). I kiedy już zaczynacie się upewniać, że macie do czynienia z solidnym mecha o dojrzewającym młodym bohaterze, struny pierwszych skrzypiec zaczynają szarpać psychologiczne rozterki bohaterów, które stają się gęstsze i gęstsze. Walka z obcymi, których natura jest o wiele bardziej złożona, niż mogłoby się wydawać, schodzi jakby na dalszy plan. Zaraz, czy to na pewno była walka? Przecież ich działania nie były skierowane na eliminację ludzkości w dosłownym tego słowa znaczeniu.


Gorycz przepełniająca bohaterów wylewa się z nich ogromnym strumieniem. Świadomy fanserwis, ucieczka ojca przed synem, który nie potrafi ustalić granic swojej strefy komfortu, swojej postawy wobec innych i własnej seksualności, miesza się we freudowski bulion doprawiony żydowskimi i chrześcijańskimi symbolami (które prawdopodobnie nie mają większego znaczenia, po prostu miały być "fajne" według słów twórców) i zaserwowany widzowi w sposób dosyć dołujący. Bo pytanie o strefę komfortu wiąże się z tym, że animacja może się dla części z Was okazać sama szalenie niekomfortowa w odbiorze. To nie opowieść, która utuli Was do snu. To opowieść, która spróbuje wydrzeć głęboko zaszyte w Was demony i chwycić je za fraki tak, by wyśpiewały swoją historię. Nadążanie za wątkiem może być na tyle bolesne, ile bólu wciąż w sobie nosicie.


Serial nie wskazuje otwarcie, czy te depresyjne, pełne lęku ruminacje mają nas do czegoś konkretnego doprowadzić. Stawiam, że to forma sztuki, która nie służy do niesienia określonego przesłania czy wskazówek, a służyć ma jako cokół pod eksponat trudnych ludzkich emocji. I gdyby nie Shinji, który wciąż nie wie, czy wsiadać do tego wielkiego robota, gdyby nie fakt, że od zabawy w symbolikę osobiście spodziewałem się czegoś więcej, niż radosnego wysypania klocków z pudełka zwanego Biblią oraz fakt, że stanowiące inspirację serialu koncepcje autorytarnego Freuda były szeroko kwestionowane już przez samych jego uczniów, zapewne gloryfikowałbym konstrukcję tego cokołu.

W serialu padają ważne słowa wypowiedziane przez Kajiego do Shinjiego – "całkowite zrozumienie to mrzonka". W dziedzinie psychologii jakże one są prawdziwe. Ich interpretacja prowadzi nas jednak do pytania o celowość eksponowania zagubienia bohaterów w próbie zrozumienia życia. Przecież to wszystko jest bardziej kwestią intuicyjną, kwestią wzajemnego "docierania się". Rozdrapywanie i niezdrowa analiza prowadzą do depresji i uczucia braku gruntu pod nogami, z powodu których właśnie cierpi Shinji.

Dla uzupełnienia: kreska zestarzała się dobrze, już nie syci oka jak kiedyś, ale wciąż jest przyjemna i pełna intrygujących szczegółów. Ścieżka dźwiękowa ma swoją klasę i wciąż cieszy się popularnością w niektórych internetowych kręgach. Japoński dubbing jest fantastyczny. Całość, głównie ze względu na dużą świadomość zaprzęgniętą przy kreśleniu historii, zasługuje na moją ósemkę. Alternatywne zakończenie serii - "The End of Evangelion", jeśli faktycznie chcecie je zobaczyć, jest uzupełnieniem fabuły w stylu "harder, better, faster".
1 10
Moja ocena serialu:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Neon Genesis Evangelion" spełnia wszystkie wymagania, jakie są potrzebne do stworzenia produkcji, którą... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones